Tomasz Gałek

 

TOMASZ  GAŁEK – Człowiek, który chciał być więcej….

 

Obywatel polski i szwajcarski, od 33 lat mieszkaniec wioski Felben ( 2321 dusz ) w Szwajcarii.
Monika Gawrylak : Jak to się stało Tomku, że losy zaniosły Cię tak daleko od rodzinnego Radomia?
Tomasz Gałek: Jeszcze na studiach, obserwując jaka w Polsce jest bieda ( lata siedemdziesiąte ) postanowiłem spróbować zarobić jakieś pieniądze na własne potrzeby. Byłem studentem Politechniki Warszawskiej więc nie widziałem niczego, co mógłbym sprzedać za granicą, a byłoby wytworem moich rąk. Wpadłem na inny pomysł… Pojechałem na Akademię Sztuk Pięknych w Warszawie, stanąłem na korytarzu, gwizdnąłem i krzyknąłem : mam fuchę – potrzebuję 12-u linorytów bez podpisu i praw autorskich ( mogą to być psy, koty itd…) . Studenci przynieśli – kupiłem je po 10 USD. Następnie pojechałem do Szwajcarii ( pomyślałem sobie ze to drogi kraj, więc ludzie mają kasę ) i chodziłem od domu do domu , od drzwi do drzwi i próbowałem sprzedać reprodukcje. Najczęściej ludzie mówili , że niczego takiego nie potrzebują , ale gdy nawiązała się rozmowa brali za 5- 10 CHF. Jak byli zainteresowani płacili po 30… Ilość kopii była nieograniczona, bo produkcję miałem w samochodzie – nakładałem na linoryt tusz, przeciągałem i gotowe! W 9 tygodni zarobiłem 8840 USD, inwestując jedynie 100 USD! Do dzisiaj się dziwię jak to mi się udało?  Nie znałem języka, zaledwie parę słów. Mówiłem ludziom, ze jestem studentem z Polski , podróżuję po Europie i sprzedaję reprodukcje, aby sfinansować  dalszą podróż ( wyuczyłem się tej formułki po niemiecku i francusku ). Jedna Pani kupiła 8 szt i zapłaciła 300 CHF! To był dla mnie szok – za 1 obrazek ludzie płacili tyle, ile w Polsce wynosiła pensja inżyniera… Coś zaczęło mi świtać w głowie…
Wróciłem do Radomia, kupiłem dom szeregowy , malucha i kolorowy telewizor Jowisz. Po skończeniu studiów w 78 roku ( Politechnika Warszawska, Wydział Mechaniczno – Technologiczny – mgr inż. Odlewnik  ) pracowałem przez 2,5 roku na Politechnice Radomskiej jako Starszy Asystent. W 79 roku odmówiono mi wydania paszportu. Bardzo mnie to dotknęło – poczułem się zniewolony i kompletnie zależny od systemu i od czyjejś łaski – dadzą , nie dadzą? Kto komu dał prawo decydowania o czyimś losie i planach? W 81 roku dostałem paszport i podjęliśmy z Żoną decyzję o wyjeździe z Polski na stałe. Jako zakładnika zostawiliśmy syna, aby w ogóle wypuszczono nas z kraju… To był rok 1981… Dojechaliśmy do Berna i złożyłem wniosek o emigrację równolegle do 4 krajów : Kanady, USA, RPA i Australii. Kanada i RPA zaakceptowały wniosek. Nie chcieliśmy się zatrzymywać w obozie przejściowym w Austrii, bo mówili o nim straszne rzeczy . Żona była w ciąży, chcieliśmy żeby urodziła w Szwajcarii, odchować maleństwo ze 3 miesiące i dopiero ruszać dalej do Kanady… Postarałem się o pozwolenie na pobyt, na podstawie którego mogłem się starać o pracę. Poszedłem do firmy farmaceutycznej i wypełniłem kwestionariusz. Zaproszono mnie na rozmowę. Kiedy kadrowiec w polu : adres zamieszkania przeczytał : plac campingowy nie mógł uwierzyć – był już zimny październik , a ja z Żoną w zaawansowanej ciąży mieszkałem w przyczepie … Dali mi pracę i mieszkanie socjalne. Byłem Pomocnikiem Pomocnika Robotnika z wynagrodzeniem 14 CHF/ h , czyli aż 2400 CHF miesięcznie ! Syn wciąż przebywał w Polsce z Teściami. Bardzo za Nim tęskniłem…. Zaczęliśmy się starać o ściągnięcie go do Szwajcarii. Wykorzystaliśmy fakt, że miał poparzoną rączkę – znalazłem klinikę w Szwajcarii, która zgodziła się go zoperować i na tej postawie staraliśmy się o pozwolenie na wyjazd z Polski., a łatwo nie było…. Moja Teściowa poszła na policję i powiedziała, że jak wnuk wyjedzie , to nikt go tu już nie zobaczy. Jedno dziecko jej już wyjechało, potem drugie – nie chciała zostać w Polsce sama.. Z pomocą przyszedł mi brat pszczelarz - Wiktor, który również poszedł na policję i powiedział, ze Gałek wróci na pewno : ma tu dom, samochód, otwarty przewód doktorski , a przede wszystkim ma tu pszczoły – 30 uli, a to kopalnia złota ! Chyba uwierzyli , bo wkrótce mój 4,5 letni wówczas Syn z Teściową wylądowali na lotnisku w Zurichu… Mały dostał szoku. W Polsce wszystko było szaro – bure. Kiedy zatrzymaliśmy się na stacji benzynowej i weszliśmy do środka On nie mógł uwierzyć w to , co widzi. Słodycze, zabawki, samochody , pełno jedzenia – chciał wszystko na raz… W nocy nie mógł spać z wrażenia… a my szczęśliwi – zobaczyliśmy dziecko pierwszy raz po 3 miesiącach… Wkrótce na świat miał przyjść nasz drugi Syn…

 

Wtedy, kiedy obserwowałem reakcję mojego Synka na to , co dzisiaj normalne postanowiłem, że nie wrócę do Polski, że nikt nie będzie ograniczał mojej wolności i decydował o tym , kiedy mogę wyjechać i gdzie… Postanowiłem , ze wrócę do kraju wtedy, kiedy sam będę chciał…. Przed oczami miałem jeszcze scenki z Polski : „my, oboje po studiach z tytułem mgr inż…. Nie wystarczało nam  2 pensji na życie – musieliśmy dokładać do życia co miesiąc jakieś 30 dolarów ( na szczęście miałem jeszcze zaskórniaki zarobione w Szwajcarii ). Codziennie Pani w kiosku zostawiała nam butelkę mleka dla Syna za drobne prezenty ( mleko też było reglamentowane ). Pewnego dnia jak zwykle poszedłem po mleko , a Pani w kiosku powiedziała: przepraszam, przyszła do mnie matka karmiąca i błagała o mleko – musiałam dać jej , nie mogłam odmówić . Powiedziałem, ze oczywiście  - rozumiem to i nie mam żalu. Wróciłem do domu i nie mogłem sobie znaleźć miejsca. Pomyślałem sobie : jak to jest , pracujemy oboje z Żoną, tyle lat nauki , a na życie nie wystarcza , i jeszcze muszę okradać matki karmiące z mleka, żeby moje dziecko mogło codziennie się tego mleka napić… Nie widziałem żadnych perspektyw – czułem się jak żebrak, choć i tak miałem lepiej od innych….”

 

13 grudnia 1981 roku ogłoszono w Polsce stan wojenny – głuche telefony, zero informacji – przerażenie i strach… Poszedłem na policję i wystąpiłem o azyl zostawiając swój paszport…  1000 Polaków z obozu w Austrii objęto  azylem. Znalazłem się w tej grupie… Dostałem pozwolenie na pracę na czas określony ( pozwolenie musiałem przedłużać co miesiąc ). Nie mogłem co prawda dostać posady inżyniera, ale dostałem prawo pracy  na równi ze Szwajcarami..  Po otrzymaniu azylu napisałem podanie o przyjęcie do pracy na stanowisko konstruktora. Po tygodniu zaproszono mnie na rozmowę. To były ogromne emocje! Wszedł Dyrektor Personalny , podziękował mi , ze zechciałem przyjechać na rozmowę aż 128 kilometrów ( od razu dostałem 30 CHF jako zwrot kosztów podróży ) i zadał pytanie: przedstawił Pan dyplom Politechniki Warszawskiej. Znamy tą uczelnię. Są trzy grupy ludzi: tacy, którzy kupili dyplom na targu, tacy, którzy spełniają nasze oczekiwania i zdobyli dyplom rzetelną pracą i geniusze. Do której grupy Pan należy Panie Gałek? – zarumieniłem się tu po raz pierwszy i powiedziałem : nie kupiłem tego dyplomu, ale wypracowałem ciężką pracą. Nie wiem jeszcze czy jestem genialny, ale dołożę wszelkich starań, aby spełnić Państwa oczekiwania wobec mojej osoby… Personalny zawołał szefa konstruktorów i poszliśmy obejrzeć dział.  Tu przeżyłem szok. Moja pierwsza praca w firmie farmaceutycznej wiązała się z uniformem firmowym. Miałem biały kombinezon, białe buty, czepek i maseczkę. Ugruntowałem sobie w głowie, że szwajcarski porządek to uniform firmowy w pracy. Tymczasem weszliśmy do pokoju konstruktorów , a tam Panowie w swetrach, palą papierosy, stoją przy automacie z kawą, w tle komputery … kompletny odjazd! Następnie poszliśmy do szefa wyżej , a ten przywitał mnie słowami : Dzień dobry Panie Gałek !Wie Pan co? Mamy tu niesamowitą ilość problemów do rozwiązania i jeśli jest Pan nam w stanie pomóc w ich rozwiązywaniu to Herzlich Willkommen! Jeśli to Pan ma problemy i chce je przynieść do nas, to dziękujemy. Następnie zapytał: ile chciałby Pan zarabiać? Tu zgłupiałem , bo jeszcze nikt w życiu mnie nie pytał, ile chciałbym zarabiać…. I drugi raz się zarumieniłem… westchnąłem i odpowiedziałem : cóż… obecnie pracuję rękami i zarabiam 3000 CHF ( wtedy zarabiałem 2400 ) , jeśli zacznę pracować głową, wydaje mi się, że wynagrodzenie  w wysokości 4000 CHF będzie adekwatne do mojej pracy. A kiedy chciałby Pan zacząć pracę ? Odpowiedziałem że 5 kwietnia , czyli poniedziałek będzie ok ( nie chciałem zaczynać 1 kwietnia). Usłyszałem: dziękuję Panu – odpowiemy na piśmie w ciągu 7 dni… i tak się też stało. Po 7 dniach wywołano mnie w pracy do telefonu – dzwoniła Żona z wiadomością, że przysłali umowę o pracę w 2 egzemplarzach. Umowa na 6 miesięcy z pensją 4000 CHF. Tak stałem się pracownikiem firmy SULZER. Po upływie 4 miesięcy szef zaprosił mnie na rozmowę, skrócili mi okres próbny do 4 miesięcy i dano podwyżkę 300 CHF. Szwajcarzy zarabiali w widełkach od 4150 do 4700 CHF. Wiedziałem już wtedy, że jestem wart tyle, co oni. Tymczasem dostawaliśmy listy z Kanady od naszych znajomych , którzy zdecydowali się na emigrację. Listy nie były optymistyczne -  nędzne zasiłki, trudno o pracę – duża konkurencja, kiepskie warunki… A ja byłem w siódmym niebie : Żona nie pracowała, 2 synów , godna praca, mieszkanie i czego nam więcej było trzeba? Po 6 latach zarabiałem 5350 CHF.

 

Postanowiłem zmierzyć swoją wartość i zacząłem szukać lepszej pracy. Złożyłem ofertę do dwóch poważnych firm i otrzymałem 2 oferty pracy : jedna za 6800 CHF blisko Zurichu ( musielibyśmy się przemieścić jako rodzina ) i druga za 6300 CHF – równolegle z tą ofertą otrzymałem propozycję zakupu od firmy 800 m2 ziemi po preferencyjnej stawce 110 CHF za m2. Warunkiem było, że w ciągu 2 lat wybuduję na tej ziemi dom i przez 10 lat go nie sprzedam. W ten sposób chcieli przywiązać cenionego pracownika do firmy.  Dowiedziałem się w gminie, że ziemia w tym rejonie jest po 240 CHF/m2 – nie zastanawiałem się więc zbyt długo… Wybrałem drugą ofertę…  Wziąłem kredyt, zbudowałem dom, a dom w Polsce sprzedałem bratu za 1000 USD…

 

Poczułem się bezpiecznie. Pracowałem w swoim zawodzie , osiągnąłem  uznany status społeczny i uwierzyłem, ze chcieć – to móc, tylko trzeba mieć jasno określony cel. Szwajcaria dla obcokrajowców jest trudnym krajem do adaptacji. Wydaje się, że to kraj pragmatyków, a my , Słowianie to romantycy... ale z pewnością na Szwajcarach można polegać.  Długo trzeba ich do siebie przekonywać. W mojej wsi na 1800 mieszkańców byłem jedynym obcokrajowcem, który sam wybudował dom.  Inne narodowości zamykały się w swoich grupach , a my jako jedyna polska rodzina byliśmy otoczenie zewsząd tambylcami. Wszedłem między wrony i musiałem się nauczyć krakać tak jak ony.

 

W 1989 roku zdecydowałem się na samodzielność i niezależność zawodową. Zacząłem konstruować i wdrażać swoje projekty do produkcji.  Pierwszy prototyp wykonaliśmy w Radomiu w dobrej jakości i cenie. Było to urządzenie do prostowania maglownic samochodowych. Szwajcarzy byli zachwyceni, Polacy również.

 

Dzisiaj noszę w sobie dwa serca : po lewej stronie serce tyka po polsku , po prawej po szwajcarsku. Jestem pełen uznania dla moich szwajcarskich rodaków. Jestem obywatelem szwajcarskim od 1994 roku. Zachowałem również obywatelstwo polskie , a moje związki z ojczyzną ( rodzinne i zawodowe ) nigdy nie wygasły. Czuję się wolnym człowiekiem i teraz , w konsumpcyjnej porze mojego życia mogę zająć się rozliczeniem wszystkich niezałatwionych spraw…. Jedną z takich spraw są dla mnie Stany Zjednoczone Ameryki… Nie chcieli mnie przyjąć w 81 roku, kiedy starałem się o emigrację. Kiedy nadarzyła się okazja wyjazdu na Florydę na Polish Golf Open skorzystałem z niej od razu. Przypadek sprawił, że podczas pobytu na Florydzie upadłem na głowę ( w sensie dosłownym ). Upadek był groźny, ale nic mi się nie stało. Pomyślałem sobie jednak, że w życiu nie ma przypadków i że to życie właśnie dało mi znać, że należy zrobić coś szalonego. Dowiedziałem się, ze dom który wynajmowałem jest na sprzedaż i kosztuje tylko 60.000 USD ( był rok 2012 i przeciągający się kryzys w Stanach, który dotknął przede wszystkim rynku nieruchomości ).  Uznałem to za okazję i kupiłem 5 takich domów na wynajem. Szósty kupiłem dla siebie i obecnie spędzam w nim 3 zimowe miesiące w roku. Dom położony jest w strefie osiedla,  gdzie ludzie mówią o sobie, że należą do garstki uprzywilejowanych osób na świecie, którzy mogą mieszkać na przedmieściu raju… Kiedy mam za mało powietrza w oponie roweru przyjeżdża policjant, pompuje dętkę , a następnie pyta, czy jeszcze w czymś może mi pomóc?

 

Mam poczucie spełnienia zawodowego i finansowego , nie szukam już nowych wyzwań w branży.

Monika Gawrylak : Co sprawiło, że zainteresował się Pan współpracą z Fundacją  Być Więcej?
Tomasz Gałek : to dla mnie nowe wyzwanie w życiu… to dla mnie oznacza przewrócenie wartości policzalnych w stronę czegoś, co niemierzalne. To dla mnie wody nieznane, lądy nieodkryte…
Jaki jest mój stosunek do sztuki ? Sam zawsze chciałem grać na jakimś instrumencie – do tej pory się nie udało, to takie moje niespełnione marzenie… czy mam słuch muzyczny? Cóż, jak wyśpiewał Jerzy Sztur śpiewać każdy może.. podziwiam ludzi , którzy potrafią grać i śpiewać. Sam przez 6 lat występowałem w polskim kabarecie w Szwajcarii (

www.trzynastu.ch ), mam poczucie humoru i potrafię się śmiać z samego siebie…

 

Tak naprawdę  ja swoim życiem udowodniłem, że można być więcej, trzeba tylko bardzo chcieć… każdy ma wybór, może się zadowolić tym , co ma, ale może szukać nowych wyzwań. Wszyscy mają
taką samą szansę. Jedni z niej korzystają, inni zadowalają się tym, co mają i nie chcą nic zmieniać. Emigracja to trudna sprawa, wymagało to wiele odwagi ode mnie i moich najbliższych , emigracja to lęk i samotność, to nieprzespane noce w obawie o najbliższe dni, godziny…. Wolność to możliwość wyboru, płaci się za nią wysoką cenę… ale można dużo wygrać. Mi się udało, jestem dzisiaj zamożnym człowiekiem i mogę coś dać z siebie innym… jestem żywym świadectwem , że nie ma rzeczy niemożliwych, że chcieć , to móc, że warto być więcej…..
Być więcej oznacza dzisiaj dla mnie przesunąć racjonalną stronę mózgu nieco na bok na korzyść strony emocjonalnej i złapać równowagę pomiędzy biznesem, a uczuciami.

                                                                                                    Tomasz Gałek