Kowalska Jolanta - kobieta samodzielna

Jolanta Kowalska  SAMODZIELNOŚĆ TO WYZWANIE
Do 25 roku życia poszukiwała kierunku w życiu - nie miała na siebie pomysłu. Zawsze uczyła się dobrze - nie miała problemu ani z przedmiotami ścisłymi, ani z humanistycznymi.
Pochodzi z małej miejscowości pod Radomiem, od najmłodszych lat musiała sobie radzić sama, być samodzielna, otworzyć się na ludzi, co dla osoby bardzo nieśmiałej i zamkniętej w sobie nie było łatwe… Jej mama obawiała się, że nie poradzi sobie w życiu. Zawsze wycofana, nie włączała się w zabawy z dziećmi.
Była pierwszą osobą w rodzinie, która skończyła studia wyższe. Choć nigdy o tym nie marzyła, postanowiła spróbować - nie miała nic do stracenia. Poszła na studia, bo chciała być samodzielna i pracować. Miała być medycyna - jeździła po szpitalach, napatrzyła się na wszystko i zraziła się wystarczająco, aby zmienić kierunek. Wybrała SGGW - zootechnikę. Po studiach wybrała emigrację. Był rok 1993. Skorzystała z programu wymiany studentów i tak znalazła się w Toronto. Spędziła tam 1,5 roku i dużo się nauczyła.  Nauczyła się jak szukać pracy nie znając języka. Pracowała w barach, pubach, fabryce czekolady, na farmie tytoniu… Zdawała sobie sprawę, że aby dobrze egzystować w Kanadzie, trzeba mieć tam ukończone studia.  Zrozumiała, że tu musiałaby wszystko zaczynać od nowa, a jej pozycja wyjściowa w Polsce jest już ugruntowana, choć ogólna sytuacja w kraju przy rodzącej się demokracji nie była łatwa. Zdecydowała się wrócić do Polski
Podjęła pracę w Warszawie jako sekretarka  (to zajęcie było kompletnie nie dla niej! ), potem trafiła do firmy, która sprzedawała kursy językowe. Ciągle myślała o samodzielnej pracy, która da jej satysfakcję i pieniądze. Zaczęła robić samodzielne projekty marketingowe.
Aby czuć się pewniej w tej branży ukończyła studia podyplomowe na wydziałach Marketing i Zarządzanie (1997 SGH) i Public Relations (1999 SGH).  Cały czas jednak pracowała dla innych. Podświadomie czuła, że najlepszą dla niej opcją jest praca na własną rękę, ale nie miała wystarczających środków na otwarcie własnego biznesu.
W pewnym momencie pracodawca zaproponował jej redukcję wynagrodzenia o 30 %. Był kryzys. Zgodziła się pod warunkiem, że założy własną działalność gospodarczą. Tak powstała firma „Blue Public Relations”. W końcu mogła robić projekty dla innych i kompleksowo obsługiwać firmy.  Jej pierwszym poważnym Klientem była SEKA S.A. (pracuje z nimi do dzisiaj ! ).

Jola jest wegetarianką.
Już od dziecka miała wrodzoną niechęć do mięsa - nie znosi zapachu i wyglądu surowego mięsa. W sklepach omija te stoiska. 10 lat temu wróciła z targów biznesowych i stwierdziła, że zaczyna jeść inaczej. Zaczęła się uczyć od nowa gotować. Kuchnia wegetariańska jest bardziej wymagająca - to inne podejście do produktów, dużą rolę odgrywają przyprawy. W sensie duchowym poczuła się czysta. Wcześniej miała alergie - po przejściu na wegetarianizm znacznie się zmniejszyły. Dzisiaj jest wegetarianką, ale nie jest ortodoksyjną - przy niej można jeść mięso. Zawsze na święta przygotowuje jakąś potrawę od siebie, którą zajada się cała rodzina.
Jola lubi zupy: z soczewicą czerwoną, marchewkową, dyniową, krupnik. Przyrządza też pasty, spaghetti pomidorowe. Dużą frajdę sprawia jej boczniak - w panierce, lub na oliwie z czosnkiem i tymiankiem.

Jolu, czy wyobrażasz sobie życie z kimś, kto je mięso?
- Tak, ale pod warunkiem, że będzie je sobie sam przyrządzał… Zdarza się jednak, że gdy zapraszam do siebie znajomych lub rodzinę to kupuję i przyrządzam mięso. Wiele mnie to kosztuje ale chcę aby zjedli to, co lubią.

W życiu Jola słucha intuicji. Zarówno w sprawach osobistych  jak i zawodowych i bardzo sobie ufa. Przy budowaniu zespołu w pracy najpierw czyta c.v ale przede wszystkim chce spotkać się z kandydatami i spojrzeć im w oczy, poczuć ich energię. Kiedyś na spotkanie kwalifikacyjne przyszło dwóch kandydatów - aż wgniotło  ją w fotel - wiedziała że z nimi jest coś nie tak. Nie zatrudniła żadnego z nich.
Bardzo ważna jest dla niej joga. 6 lat temu gdy po raz pierwszy poszła do klubu, rozłożyła matę i wiedziała już, że chce to robić do końca życia…

Jak to jest z jogą Jolu?
Na początku szybko się robi postępy, bardzo poprawia się kondycja. To bardzo motywuje. Potem jest trudniej, ale to naturalny proces.

Co ci daje joga?
Lepsze samopoczucie. W ciele jest wiele blokad, joga je uwalnia. Inaczej pracuje umysł. Od momentu kiedy zaczęłam uprawiać jogę wiele rzeczy w moim życiu się zmieniło … Przyszła do mnie szkoła językowa i miałam odwagę to  przyjąć.

Wcześniej prowadziłam działalność PR’ową. Myślałam że to idealne zajęcie dla mnie. Praca freelancera, samodzielnie realizowane projekty z udziałem innych freelancerów. Nigdy nie uważałam, że potrafię zarządzać ludźmi. 

Jak przyszła do ciebie szkoła językowa?
Zawsze interesowałam się literaturą południowoamerykańską - moja ulubiona książka to „100 lat samotności” Gabriela Garcii Marqueza. Czytałam ją kilkakrotnie za każdym razem odkrywając coś nowego. Moja babcia wierzyła w zabobony, czytając tą książkę byłam zaskoczona, że ludzie po drugiej stronie półkuli też mają podobną wrażliwość.  Można z niej czerpać garściami. Sama z resztą myślę o napisaniu książki. To będzie saga rodzinna, częściowo oparta na faktach. Losy mojej rodziny są skomplikowane. Ciotkę wywieźli na Sybir i ona nigdy stamtąd nie wróciła.  Odziedziczyłam po niej ziemię ( 7 hektarów ze stawami ) - to jedyna rzecz, jaką w życiu dostałam…. Może ta książka to w pewnym sensie dług wdzięczności….

Powracając do tematu, zawsze chciałam uczyć się hiszpańskiego i szukałam odpowiedniej szkoły. W końcu poznałam lektorkę z Argentyny, która zaczęła mnie uczyć. Namawiałam ją żeby otworzyła szkołę - zgodziła się pod warunkiem, ze wejdę z nią w ten biznes. We wrześniu 2014 r powołałyśmy spółkę Stella Maris (od imion mojej wspólniczki)

Co to znaczy? (w tym momencie eksplodowało kadzidełko, które tliło się na stole….  Po chwili dowiedziałam się dlaczego…)

Stella Maris wyjechała w grudniu do Argentyny, skąd napisała krótkiego maila że rezygnuje ze współpracy. Ona tak naprawdę nigdy nie chciała prowadzić biznesu tylko uczyć.  Rozstałyśmy się i musiałam sobie radzić sama. Zaczęłam szukać lektorów przez internet. Zbudowałam zespół. Zmieniłam nazwę szkoły na Sollares. Od początku wiedziałam, że  Sollares to nie może być zwykła szkoła, ale fajne miejsce, gdzie dzieje się dużo interesujących rzeczy, chciałam zainteresować ludzi kulturą południowoamerykańską. Wymyśliłam warsztaty „Poznawanie Świata” - były godzinne spotkania w szkołach poświęcone jednemu krajowi. Organizowałam konkursy plastyczne i literackie fundując stypendia językowe dla dzieci i młodzieży w mojej szkole. We wrześniu 2015 r wprowadziłam kursy flamenco, capoeiry (brazylijska sztuka walki i tańca) i salsy kubańskiej. Zajmuję się wszystkim sama - administracją, zaopatrzeniem, obsługą klienta.

Aby zainteresować ludzi tańcami  zaczęłam organizować koncerty, podczas których moi nauczyciele grają i śpiewają. To jest typowe dla ludzi z Ameryki Południowej - mają to we krwi. To często dla wielu jest zaskakujące że w szkole sama korzystam ze swojej oferty: regularnie chodzę na zajęcia hiszpańskiego i tańczę flamenco, salsę. Zawsze to chciałam robić. Realizuję swoje zainteresowania.

Ta szkoła jest dla mnie formą terapii. Do tej pory sama byłam dla siebie sterem, okrętem i żeglarzem. W tej chwili jestem uzależniona od ludzi, których zatrudniam,  
a zarazem jestem za nich odpowiedzialna. Czuję, że jestem w pozycji, gdzie ja sama jestem na trzecim planie… Pierwszy jest klient, drudzy pracownicy, a ja na końcu. Sama jestem zaskoczona, jak bardzo mi z tym dobrze. Zajmuję się również swoją firmą PR’ową ale już z coraz mniejszym wymiarze. Moje serce jest w mojej szkole - tutaj sama wszystko buduję i mam wpływ w jakim kierunku się rozwija.

Opowiedz o swojej pasji jaką jest flamenco?
Flamenco otwiera, pozwala na uwolnienie emocji. To taniec solowy, bardzo wymagający, uczy cierpliwości. Jest odpowiedzią na potrzeby kobiet, które szukają czegoś więcej. Na flamenco przychodzą często kobiety zaniedbane emocjonalnie. Widzę jak pod wpływem tańca prostują się i stają się piękne. Ale to dopiero początek przemian. Po jakimś czasie przychodzą do mnie na kawę i mówią, że nie mogą już dłużej  pracować w miejscu, gdzie obecnie pracują. Często konsultują się ze mną - co powinny zrobić…Każda z tych kobiet co innego przerabia w sobie. Jedna uczy się asertywności, druga pewności siebie, inna chce uwolnić swoją kobiecość. A mogłoby się wydawać że to tylko taniec.


Co chciałabyś w tym miejscu powiedzieć wszystkim kobietom, które myślą o założeniu własnego biznesu ale się wahają?
Cóż, takie decyzje są zawsze trudne i każdy ma prawo się bać, ale jeśli nie spróbujesz nigdy się nie dowiesz czy było warto, a satysfakcja z życia zgodnego ze swoimi poglądami i marzeniami warta jest wszelkiego ryzyka!

Jolu, patrząc na ciebie widzę drobniutką dziewczynę, wrażliwą, delikatną, jaka jesteś naprawdę?

- W środku czuje się niespełnioną artystką - jestem jednak zbyt krytyczna wobec siebie aby coś tworzyć. Nie podoba mi się to , co sama zrobię ( w sensie artystycznym).
Jestem jedną z osób, które nie muszą pracować, bo robię to co kocham… Przeszłam długą drogę, pokonując własne ograniczenia. Można być wrażliwym i skutecznym w biznesie. To się nie wyklucza.

Jaką cenę za to płacisz?
- Prowadzenie firmy to nie jest praca od 8.00 do 16.00. Kończę o 20.00 - 21.00, często pracuję w weekendy. Zostaje coraz mniej czasu na życie prywatne. Luksusem jest dla mnie, gdy mogę sobie w spokoju pomieszkać, nigdzie nie wychodzić, relaksować się we własnym domu. Niedawno się rozchorowałam - angina. Nie mogłam wychodzić z domu przez 2 tygodnie! Ku mojemu zdziwieniu okazało się, że świat się nie zawalił.  Szkoła funkcjonowała normalnie, wszyscy się odnaleźli, zakupy same przyjeżdżały do mojego domu - przyjaciele nie zawiedli… Wnioski - muszę więcej wypoczywać, dbać o siebie, nie muszę cały czas być na miejscu w szkole. Od września chcę wszystko przeorganizować - nie będę już wszystkiego robić sama. Mam pracę kreatywną - muszę być wypoczęta, chcę mieć czas na swoje zainteresowania. Jeśli będę zmęczona i zniechęcona moi pracownicy zaczną się zachowywać tak samo - przekażę im złą energię.

Jolu - jakie kraje Ameryki Południowej już zwiedziłaś?
W żadnym z tych krajów jeszcze nie byłam. Poznaję ten kontynent poprzez ludzi z którymi pracuję.  Moi lektorzy pochodzą z Hiszpanii, Wenezueli, Kolumbii, Kuby, Brazylii, Chile, Meksyku… To wykształceni ludzie. Mam w swojej ekipie, inżynierów, magistrów literatury czy biznesu. Uśmiechają się gdy mówię „ jesteś pierwszym Wenezuelczykiem czy Chilijczykiem jakiego spotkałam …”  Stereotyp latynosa który się spóźnia i jest leniwy w tym przypadku się nie sprawdza. Są pracowici i punktualni a do tego pozytywnie nastawieni do życia. Oczywiście podróż po Ameryce południowej jest w moich planach.

Co jest najważniejsze w biznesie?
Najważniejsza jest wiara w projekt który się prowadzi. Wiara tak silna, aby przy pierwszej przeszkodzie się nie poddać. Powinno się robić to co się kocha i co się potrafi. Ponadto trzeba być po prostu pracowitym.

A co jest dla ciebie najważniejsze w życiu?

Wewnętrzna harmonia i świadomość, że co robię tu i teraz to jest najlepsza rzecz, jaka mogła mi się przytrafić. Spokój. Czy to mam? Cały czas nad tym pracuję a praca nad sobą to największe moje wyzwanie.

Z Jolantą Kowalską rozmawiała Monika Gawrylak